Nie wiem jak pomóc

 

 

Czym dla Was jest Wasz blog? Zauważyłam, że dla mnie coraz częściej jest miejscem do wygadania się kiedy spotyka mnie coś przykrego. Pisanie o tym mi pomaga, Wasze odpowiedzi w komentarzach też. Na co dzień mam kilka osób, z którymi mogę porozmawiać w trudnych sytuacjach, ale to nie sprawia, że nie potrzebuję pisania o tym na blogu. Ostatnio mam wyrzuty sumienia, że piszę głównie o przykrych sprawach, no ale chcę być z Wami szczera. Nie chcę udawać szczęśliwej kiedy dzieją się trudne dla mnie rzeczy.

Od pewnego czasu jest mi trudno z powodu tego, co przeżywa mój partner. Wiem jak to jest pracować w miejscu, w którym panuje okropna atmosfera. Pracowałam w takich warunkach ok 10 lat i skończyło się to depresją i przyjmowaniem leków od psychiatry. Nie miałam na nic siły, nawet przygotowanie i zjedzenie śniadania było dla mnie wyzwaniem. Całymi dniami płakałam. Źle mi kiedy widzę, że partner ciągle chodzi smutny. Widzę jak mu ciężko. Niestety wiele osób tego nie rozumie. Panuje powszechne przekonanie, że należy się cieszyć, że ma się pracę, a tym bardziej umowę o pracę na czas nieokreślony. Ja też miałam taką umowę i przez to nie miałam odwagi, żeby zmienić pracę. Bałam się, że w nowym miejscu nie przedłużą mi umowy. 

 


Chwilami mam wyrzuty sumienia. Partner nie może szukać nowej pracy bo ja obecnie nie zarabiam i nie możemy ryzykować tym, że on zostanie bez dochodów. Nie za bardzo też wiem jak się zachować. W chwilach kiedy jestem przy nim smutna, on jest smutny bo ja jestem smutna itd., a ja chcę mu pomóc, a nie sprawiać, że będzie bardziej przygnębiony. Na razie nie widzę innego sposobu pomocy niż wysłuchanie go kiedy tego potrzebuje, uszanowanie jego prośby kiedy mówi, że po pracy chce posiedzieć sam w ciszy i spokoju i zajęcie się sprawami domowymi. Tylko że to mi nie wystarcza. Chciałabym zrobić więcej... Na psychoterapii nauczyłam się co mogę robić w takich momentach. Jednym z rozwiązań jest zapytanie siebie co bym powiedziała koleżance, która byłaby w mojej sytuacji. Odpowiedź jest dla mnie oczywista. Powiedziałabym, że będąc przy partnerze robi już bardzo dużo, a nie jest w stanie rozwiązać jego problemu. Tylko że to inaczej działa kiedy chodzi o mnie :/

Staram się o rentę i o orzeczenie o niepełnosprawności. Na postanowienie w sprawie renty mam czekać do 2 miesięcy, a na odpowiedź w sprawie orzeczenia do 3. Boję się, że nic z tego nie wyjdzie. Lekarka powiedziała, że powinnam dostać umiarkowany stopień niepełnosprawności. Druga powiedziała, że mam szanse choćby z tego powodu, że pomimo brania 5 rodzajów leków na padaczkę, mam ataki co kilka dni. No i dodatkowo jestem po operacji mózgu, co też nie pozostaje bez znaczenia. Boję się, że będzie tak samo jak ze świadczeniem rehabilitacyjnym. Nawet nie wezwali mnie na komisję. Dostałam tylko listownie informację, że nie przyznano mi świadczenia. Uzasadnili to tak, że  jestem w stanie się wyleczyć w czasie zwolnienia lekarskiego. Więcej czasu na to nie potrzebuję. No ale o to świadczenie starałam się z powodu depresji, a nie padaczki lekoopornej. Może teraz będzie inaczej.


Teraz dobra wiadomość. Dario jest już w domu. Dla osób, które nie są w temacie-pisałam o sytuacji Dario tutaj. Za drugim razem udało się usunąć kamienie z nerki. Jest słaby, ale sobie radzi.

Komentarze

  1. Chyba nie umiem nic poradzić, poza tym nie czuję się kompetentna.
    Na mój, jak to mówią, "chłopski rozum, rzeczywiście chyba najważniejsze jest to, żebyś przy swoim partnerze była, trwała i zawsze służyła chęcią wysłuchania czy pomocy.
    Trzymajcie się, Agnieszko... przesyłam moc pozytywnej energii...

    OdpowiedzUsuń
  2. Takie wygadanie się, to dobre podejście. Blog pełni funkcję terapeutyczną. Mówiąc i pisząc " idziesz" niejako przed sobą i rozwiązania problemu same przychodzą Ci do głowy.
    W tym przypadku sprawa nie jest prosta. Jest niekorzystna, dołująca atmosfera, która drenuje mózg, ale jednocześnie jest praca i to stała.
    Każdy z nas jest indywidualnością, co oznacza, że co dla kogoś może być dobre, niekoniecznie może być dobre dla Ciebie, czy Twojego partnera.
    Cóż, miałam trochę podobny problem. Męczyłam się, ale nie potrafiłam odejść. Miałam stałą umowę o pracę i bałam się, że mogłabym podjąć decyzję, której bym potem żałowała.
    Aż tu nagle nastąpiła zmiana dyrektora i poleciały głowy, w tym ja. Było bardzo, bardzo ciężko, bo nie mogłam znaleźć pracy w swoim zawodzie i przez pewien czas kręciłam się w kółko, bo nie chciałam pracować nigdzie indziej...Oszczędzę Ci szczegółów, jak to wyglądało pod względem finansowym i w ogóle. Przełom nastąpił, gdy zaczęłam łapać przychodzące różnorodne okazje pracy, często za niewielkie pieniądze, ale zaczęłam pracować, nie siedzieć w domu i zamartwiać się. Wykorzystałam swoje umiejętności i wiedzę, i robiłam rzeczy, o których nie śniło mi się w najpiękniejszych snach. To dało mi takiego kopa energetycznego, że kiedy wreszcie wróciłam do swojego zawodu byłam o wiele bardziej zmotywowana i skuteczna, niż wcześniej . Ale to moja droga. Twój partner może potrzebować zupełnie czegoś innego. Ja potrzebowałam zmiany nastawienia, zmiany siebie przez duże Z i to był proces który trwał kilkanaście lat i często bardzo bolało. Przekroczenie tzw. sfery komfortu jest trudne, ale konieczne, żeby wreszcie dobrze czuć się z samym sobą i żyć pełnią oraz brać pełną odpowiedzialność za swoje słowa i czyny. Po latach uważam, że było mi to potrzebne, a wręcz niezbędne i gdyby się nie zdarzyło mogłabym do emerytury stać " w mętnej wodzie"( katastrofa!!!) Ale trzeba zdawać sobie sprawę z kosztów. Kiedy utraciłam stałą umowę o pracę, już nigdy jej nie odzyskałam, stałam się wędrowcem- stażystą, pracownikiem zatrudnionym na umowy na czas określony. I paradoksalnie było mi z tym lepiej, bo nic nie miałam do stracenia( a mogłam tylko zyskać) i nauczyłam się moim pracodawcom mówić prosto w oczy ( oczywiście kulturalnie i asertywnie), co myślę, bez obawy, że mnie zwolnią i świat mi się zawali. Najwyżej nie przedłużali mi umowy...co po pewnym czasie nie robiło na mnie już większego wrażenia. A pracując przez 25 na stałej umowie o pracę ciągle bałam się powiedzieć co tak naprawdę myślę, byłam trochę jak marionetka....
    Pozdrawiam serdecznie, Agnieszko.

    OdpowiedzUsuń
  3. czesto siebie nie doceniamy, warto czasem zaryzykowac. Trzymam kciuki

    OdpowiedzUsuń
  4. Przerabiałam podobne problemy zdrowotne będąc w korpo. Nic złego nie robisz tym, że dzielisz się jak wygląda rzeczywistość. Twój blog, Twoja przestrzeń.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Copyright © Lifestyle Agi